Tekst wprowadzajacy

Pewnego dnia Bóg już miał dosyć dominacji czarnoskórych biegaczy na dłuższych dystansach. Postanowił więc stworzyć człowieka, który będzie lepszy od nich. Wtedy urodziłem się ja, Rafał. Podejmuje wyzwanie pokonania Kenijczyków w półmaratonach i maratonach.


wtorek, 4 października 2011

Bolesne rozdziewiczenie

Trochę czasu minęło od pamiętnego biegu Maratonu Wrocław. Jednak dopiero teraz przyszedł czas na wspomnienie tamtego upalnego dnia 11 września 2011 roku.

Od dłuższego czasu prognozy pogody zapowiadały się nieciekawie na tamten dzień. Tydzień wcześniej już wspominano, że może być aż 28st. Z dnia na dzień prognozy tylko się potwierdzały. Jednak ja miałem jeden cel "czas poniżej <3h". Tylko to mnie interesowało. Kilka tygodni wcześniej w jednym z czasopism dla biegaczy wyczytałem symulacje maratonu uzależnioną od pogody. Okazało się, że w tej temperaturze z mojego czasu 3h należy spodziewać się tylko (może aż) 3:15.

W sam dzień maratonu czułem się jakoś tak dziwnie. "Przecież za chwilę zostanę rozdziewiczony" - myślałem sobie. Sytuacja podobna jak przy "pierwszym razie" tylko tutaj nie mogło być mowy o jakimś wspomaganiu alkoholowym ;)

Na rozgrzewkę przyszedłem ubrany już w profesjonalny strój biegacza.
rys. 1 Rozgrzewka
Większość z Was zapyta czemu taki strój? A dlatego tak, że jak wszyscy uczestnicy programu "ITMZM" jestem takim samym bobasem na tym dystansie. Raczkującym po omacku przez 42 km I (tutaj najważniejsze) 195 METRÓW.

No ale wróćmy do samego biegu :) Przed startem misternie przygotowana lista z suplementami oraz zaznaczonymi kilometrami na których powinienem jeść i ile pić została dostarczona do brata. Brat wyposażony w rower, licznik, odżywki dla mnie oraz gps-a ustawił się na trasie aby dołączyć do mnie i asekurować w czasie tej nierównej i morderczej walki z dystansem.

Nastąpił czas na ustawienie się na starcie, jakiś mało znaczący dla mnie (nie lubię kreowania własnej osoby na widowiskach sportowych) urzędnik przemawia i wreszcie puszcza wszystkich zawodników na trasę maratonu. Tak więc jak wystartowaliśmy to na początku byli Kenijczycy...
rys. 2 Kenijczycy
tuż za nimi biegłem ja...
rys. 3 Biały Kenijczyk
Pomijam mały szczegół, że pomiędzy nami była różnica z kilkunastu zawodników ;) Ale dzielnie walczyłem i cały czas ich goniłem.

Kontrola tempa odbywała się na bieżąco.
rys. 4 Kontrola tempa
Teoretycznie tutaj mógłbym już skończyć swój wpis. Bieganie długodystansowe jest bardzo nudne. Żeby "wygrać" maraton nie tylko trzeba pokonać dystans 42,195km ale również nudę. Najlepsi biegają w granicach 2:03h/2:10h. A już troszkę słabsi 3:00h/6h. Żeby wytrzymać taki długi wysiłek na prawdę trzeba być MOCNYM zawodnikiem. Nie jest sztuką przebiec maraton w czasie 2:03. Sztuką jest go ukończyć w czasie 6h. Ja jednak nudy na trasie nie miałem ;)

Do maratonu wziąłem się bardzo ostro. Tak jak niedoświadczony młokos, który myśli sobie że te sprawy są łatwe;). W głowie miałem maksymę "Rachu Ciachu i po strachu". To moje "rachu ciachu" przerodziło się w największą walkę jaką dotąd stoczyłem na polu bitwy.

Początek nie przewidywał nic szczególnego. Pogawędki z biegaczami, pozdrawianie kibiców. Uśmiech na twarzy pomimo upalnej pogody.

rys. 5 Okolice 12km
Ale ta upalna pogoda przerodziła się w drogę przez mękę. Po przekroczeniu półmetku...
rys. 6 Półmetek
biegło się coraz gorzej, gorzej, gorzej.... aż w pewnym momencie coś się złamało. Ból w udach był tak wielki, że postanowiłem zrezygnować z dalszego biegu.... Na szczęście mój support w postaci brata skutecznie przekonał mnie do kontynuowania morderczego wysiłku.
rys. 7 Zmęczenie 1

rys. 8 Zmęczenie 2

rys. 9 Zmęczenie 3

rys. 10 Zmęczenie 4 
rys. 11 Ostatnia prosta
Druga połowa dystansu opierała się na piciu, piciu, jedzeniu, i myśleniu "jeszcze troszkę", "za zakrętem zostało tylko 10km", "jestem mocny" czy "Spartanie się nie poddają". Pobudzany przez brata i przechodniów pojawiała się nadzieja, że jednak mogę to ukończyć. Jednak nie z takim czasem jakim sobie wymarzyłem ale ważne jest to aby kończyć w takich trudnych warunkach.

No i jakoś wbiegłem na ostatnią prostą. Wbiegając na al. Różyckiego prowadzącą do linii mety odżyłem. Wiedziałem, że już nie daleko. Zaraz skończy się moje cierpienie... I jest... wbiegam na stadion olimpijski... widzę zegar!! widzę zawodnika biegnącego przede mną!! Podrywam się, skurcze łapią. Biegnę, biegnę, wyprzedzam (jeszcze jedno miejsce wyżej!).... wpadam na metę !!! I jest, jest!! jest !! czas 3:15:29!! 55 miejsce OPEN!!! Euforia zwycięstwa i spełnienia!
rys. 12 Zwycięstwo!
Próbowali mnie ściągnąć z mety...
rys. 13 Meta
Ale się nie dałem i wracałem :)
Po takim bieganiu następuje najlepsza część tej imprezy... czyli masaże :D
rys. 14 Masaże
Wystawienie organizmu na tak długi wysiłek fizyczny nie mógł obejść się bez echa. Po masażach od razu przetransportowano mnie do punktu medycznego i założono mi kroplówkę ;)
rys. 15 Kroplówka
Po kroplówce od razu stanąłem na nogi :) I mogłem odebrać nagrodę z programu "I Ty możesz zostać maratończykiem" ;)
rys. 16 Podium
Tak więc przekraczając metę 29. Maratonu Wrocław już nie jestem dziewicą. Stałem się pełnoprawnym  członkiem elitarnej grupy maratończyków. Jak się z tym czuje? Rewelacyjnie! Teraz mogę robić to codziennie albo nawet kilka razy dziennie! Bo wiem, że mogę ! I Wy też możecie!

Tak wyglądał mój start na 29. Maratonie Wrocław.














2 komentarze:

  1. 3:15 w debiucie - no nie mam pytań... Gratki!

    OdpowiedzUsuń
  2. ale zajebista relacja z debiutu!

    trochę spóźnione, ale co tam:
    gratulacje!

    OdpowiedzUsuń