Jak większość młodych chłopaków marzyłem sobie o zdobyciu 30-stki. Pikanterii dodaje fakt, że trzydziestka była bardzo gorąca. Więc moje działania w jej zdobyciu prowadziły do minimum wysiłku. Większość czynności związane z podchodami wyręczyła mnie "Gorąca trzydziestka".
Wszystko zaczęło się od powrotu z Woodstock'u. Wtedy mnie wzięło na trzydziestkę. Tak jak wszystko planuje i realizuje w konkretnym czasie to na tą trzydziestkę dałem sobie tydzień czasu. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie, godzina po godzinie, dzień po dniu mijał a ja jeszcze jej nie zdobyłem...
Ale nadszedł sobotni wieczór... Już wtedy wiedziałem, że niedziela jest moim ostatnim dniem na zrealizowanie celu. Zmobilizowałem się, w niedziele wstałem wcześnie rano. Zjadłem, uczesałem się, ubrałem i wziąłem do plecaka jeszcze kilka ubrań bo nigdy nie wiadomo jak długo "zejdzie" mi z tą trzydziestką. I wyruszyłem na podbój... Miejsce jakie sobie obrałem na cel to wał między mostami we Wrocławiu. Wiedziałem, że tam będzie moja potencjalna zdobycz.
I tak się stało. Okazało się jeszcze, że ta 30-stka jest bardzo gorąca!! Czyli już nic mi nie było potrzebne do szczęścia. Ograniczyłem się do mojego tradycyjnego stroju biegowego. Buty, spodenki i koszulka na ramiączkach. Nic więcej. Resztę garderoby odrzuciłem ...
Jeszcze przywitanie z kolegami i koleżankami z programu "I Ty możesz zostać maratończykiem" i nadszedł czas na start.
PIĘĆ, CZTERY, TRZY, DWA, JEDEN .... START i ruszyliśmy...
Biegnę, biegnę 1 km okazało się 3:45 min/km.... stanąłem, poczekałem aż na stoperze pojawi się chociaż 4:05 i poleciałem dalej... Drugi kilometr 3:50 min/km. Kufa co jest grane. Czemu tak pędzę ... "Zwolnij chamie... nie tak szybko - odparła trzydziestka". Na szczęście dogoniłem znajomego i biegliśmy razem w miarę równym tempem 4:10 min/km.
Pierwszy punkt kontrolny... Izotonik, banan... Drugi punkt kontrolny, izotonik i banan. Trzeci punkt kontrolny izotonik i banan. Normalnie nuda, nie ma o czym pogadać z tą trzydziestką. Czwarty punkt kontrolny izotonik i banan... W trakcie czwartego okrążenia znajomy mówi, że chyba nie da rady. Nie picie i nie odżywianie się podczas biegu dało mu w kość i mówi, że wymięka. Niestety nie daje rady. Więc biegnę sam....
Zaczęło się ostatnie okrążenie za sobą już półtora godziny biegu w duchocie i słońcu.... 24 km tempo - 3:58, 25 km - 4:00min/km. Trzydziestka znowu mówi do mnie hola, hola młodzieniaszku. Zwolnij tempo bo bez zabezpieczenia daleko nie pojedziesz a i potem mogą być kłopoty...
No i tak się stało jest około 27km. Zgasiło mnie. Biegnąc dalej... (a właściwie nie wiem czy jeszcze biegłem) przed sobą ujrzałem bramy raju. Przed nimi stał św. Piotr. Mówi do mnie "ej chłopcze nie czas na ciebie", a ja wpuść mnie ja chce już skończyć. "Nie ma mowy, spadaj biegać dalej. Keniole czekają - odpowiedział św. Piotr". I jak się ocknąłem była już meta. Okazało się, że ostatni kilometr przebiegłem w tempie 4:25. Więc przez 15 sekund rozmawiałem ze św. Piotrem.
Nie ma co tutaj ukrywać. Gorąca trzydziestka zdobyta. Nikt mi tego nie zabierze i wśród znajomych większy respekt. Może nie do końca zachowałem się w stosunku do niej jak dżentelmen ale ona była zadowolona. I ja też.
Każdemu polecam od czasu do czasu skok w tzw. bok. Jurne 30-stki czekają. A i potem człowiek się po nich lepiej czuje.
Wszystko zaczęło się od powrotu z Woodstock'u. Wtedy mnie wzięło na trzydziestkę. Tak jak wszystko planuje i realizuje w konkretnym czasie to na tą trzydziestkę dałem sobie tydzień czasu. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie, godzina po godzinie, dzień po dniu mijał a ja jeszcze jej nie zdobyłem...
Ale nadszedł sobotni wieczór... Już wtedy wiedziałem, że niedziela jest moim ostatnim dniem na zrealizowanie celu. Zmobilizowałem się, w niedziele wstałem wcześnie rano. Zjadłem, uczesałem się, ubrałem i wziąłem do plecaka jeszcze kilka ubrań bo nigdy nie wiadomo jak długo "zejdzie" mi z tą trzydziestką. I wyruszyłem na podbój... Miejsce jakie sobie obrałem na cel to wał między mostami we Wrocławiu. Wiedziałem, że tam będzie moja potencjalna zdobycz.
I tak się stało. Okazało się jeszcze, że ta 30-stka jest bardzo gorąca!! Czyli już nic mi nie było potrzebne do szczęścia. Ograniczyłem się do mojego tradycyjnego stroju biegowego. Buty, spodenki i koszulka na ramiączkach. Nic więcej. Resztę garderoby odrzuciłem ...
Jeszcze przywitanie z kolegami i koleżankami z programu "I Ty możesz zostać maratończykiem" i nadszedł czas na start.
PIĘĆ, CZTERY, TRZY, DWA, JEDEN .... START i ruszyliśmy...
Biegnę, biegnę 1 km okazało się 3:45 min/km.... stanąłem, poczekałem aż na stoperze pojawi się chociaż 4:05 i poleciałem dalej... Drugi kilometr 3:50 min/km. Kufa co jest grane. Czemu tak pędzę ... "Zwolnij chamie... nie tak szybko - odparła trzydziestka". Na szczęście dogoniłem znajomego i biegliśmy razem w miarę równym tempem 4:10 min/km.
Pierwszy punkt kontrolny... Izotonik, banan... Drugi punkt kontrolny, izotonik i banan. Trzeci punkt kontrolny izotonik i banan. Normalnie nuda, nie ma o czym pogadać z tą trzydziestką. Czwarty punkt kontrolny izotonik i banan... W trakcie czwartego okrążenia znajomy mówi, że chyba nie da rady. Nie picie i nie odżywianie się podczas biegu dało mu w kość i mówi, że wymięka. Niestety nie daje rady. Więc biegnę sam....
Zaczęło się ostatnie okrążenie za sobą już półtora godziny biegu w duchocie i słońcu.... 24 km tempo - 3:58, 25 km - 4:00min/km. Trzydziestka znowu mówi do mnie hola, hola młodzieniaszku. Zwolnij tempo bo bez zabezpieczenia daleko nie pojedziesz a i potem mogą być kłopoty...
No i tak się stało jest około 27km. Zgasiło mnie. Biegnąc dalej... (a właściwie nie wiem czy jeszcze biegłem) przed sobą ujrzałem bramy raju. Przed nimi stał św. Piotr. Mówi do mnie "ej chłopcze nie czas na ciebie", a ja wpuść mnie ja chce już skończyć. "Nie ma mowy, spadaj biegać dalej. Keniole czekają - odpowiedział św. Piotr". I jak się ocknąłem była już meta. Okazało się, że ostatni kilometr przebiegłem w tempie 4:25. Więc przez 15 sekund rozmawiałem ze św. Piotrem.
Nie ma co tutaj ukrywać. Gorąca trzydziestka zdobyta. Nikt mi tego nie zabierze i wśród znajomych większy respekt. Może nie do końca zachowałem się w stosunku do niej jak dżentelmen ale ona była zadowolona. I ja też.
Każdemu polecam od czasu do czasu skok w tzw. bok. Jurne 30-stki czekają. A i potem człowiek się po nich lepiej czuje.
Wariat :)))
OdpowiedzUsuń