Tekst wprowadzajacy

Pewnego dnia Bóg już miał dosyć dominacji czarnoskórych biegaczy na dłuższych dystansach. Postanowił więc stworzyć człowieka, który będzie lepszy od nich. Wtedy urodziłem się ja, Rafał. Podejmuje wyzwanie pokonania Kenijczyków w półmaratonach i maratonach.


poniedziałek, 18 października 2010

Lubińskie fatum

          Przed wyjazdem do Lubina miałem duże pragnienie pobić swój rekord na 10 km oraz ustanowić go na poziomie 37 - 38 minut. Dałoby mi to przeświadczenie, że złamanie 3. godzin w maratonie jest bliższe, niż mi się wydaje. Taki wynik gwarantowałby mi poprawienie również rekordu na 21,097 km. Potrzebny byłby mi trening o większej intensywności przy niewielkim zwiększeniu kilometrażu.
          Na bitwę wyruszałem z wiarą, że mi się to uda. Jednak drugi raz z rzędu okazało się, że nad Lubinem wobec mnie ciąży jakaś klątwa. W tamtym roku też nie byłem zadowolony ze startu, chociaż pobiłem swój rekord życiowy. W tamtym roku musiałem się zatrzymać ze względu na nierównomierne oddychanie, które doprowadziło do złapania tzw. kolki. Przy bardzo mocnym kłuciu w boku niemożliwe jest kontynuowanie biegu na wysokim poziomie. Plus był taki, że było mi dane ukończyć tamten bieg.
          Dzień wcześniej już zdawałem sobie sprawę, że może coś pójść nie tak. Lekkie bieganie poniżej 5km sprawiało mi problemy. Jednak byłem dobrej myśli, bo poprzedzający tydzień spędziłem na odpoczynku. Nie było mocnych treningów, tylko same rozbiegania. W Lubinie miał być ważny start.
          Podczas rozgrzewki czułem się nawet dobrze, ale coś nie pasowało. To nie było takie same samopoczucie jak przed biegiem w Legnicy. Start opóźnij się jeszcze o jakieś 15-20 minut, co spowodowało, że moje ciało troszkę się oziębiło.
         Nadszedł czas na start. Ustawienie się na linii, koncentracja, przemówienie jakiejś "szychy" i ... start! Ruszyliśmy, przedzieram się do przodu jak Kubica, który startuje z dziewiątej linii. Mijam jednego, drugiego, później kilku maruderów, którzy szybko przebiegli tylko pierwszych sto metrów. I czuję, że coś nie gra... Jestem dziwnie spięty, nie mogę znaleźć optymalnej sylwetki do biegania.... Odczuwam ból piszczeli, ręce mi drętwieją... Ale widzę... Biegnie znajomy na ten sam czas, co ja. Łapię się za nim i podążam w ślad, jak Messerschmitt za Spitfire’em podczas drugiej wojny światowej. Ciągnę się za nim, ale wiem, że już nic nie ugram. Po 3 km zwalniam. On mi się oddala. Myślę, żeby zejść z trasy. Ale w tym momencie nie mogę, bo długo musiałbym iść na miejsce startu. Biegnę więc do rodziców, ciągle zwalniając. Czuję się jak Superman wystawiony na działanie kryptonitu. Zatrzymuję się. Pytam samego siebie: "Co jest? Dlaczego?". Odpowiadam: "Nie mogę! Nogi nie kręcą!". Zawiązuję buta, w którym jakieś 2 km wcześniej rozwiązała się sznurówka. Patrzę na zegarek. Czas: 12’30’’. Czekam... Myślę... Postanawiam biec. Wypatruję innego znajomego. Podczepiam się. Biegniemy jakie 500m, postanawiam zaatakować. Spróbować jeszcze raz... Niestety po następnych 500 m zwalniam i już do końca biegnę z kolegą. Na końcu jeszcze mnie wyprzeda i kończę z czasem 39’26’’.
          Zdenerwowanie? Niesmak? Nie wiem, jak to określić. Jedno jest pewno - od początku coś nie działało w maszynie zwanej "ciałem". Któraś zębatka była przemęczona lub uszkodzona i nie do końca pracowała jak należy. Może jest to spowodowane zbyt słabymi bodźcami w ciągu tygodnia, co spowodowało spadek sprawności? A może jest wynikiem korzystania z siłowni w poniedziałek? Albo słabe rozciąganie przed startem i panujące zimno. Czynników mogło być dużo, ale NAJWAŻNIEJSZYM jest zlekceważenie dystansu. Myślałem, że już chwyciłem Kenijczyków za nogi. Jednak wewnętrzny głos powiedział: "Nie tędy droga. Naucz się pokory! Musisz jeszcze dużo pracować, aby dojść do lepszego poziomu. Jeśli chcesz przeskoczyć ten, na którym jesteś, musisz włożyć dużo serca do tego, co robisz."

3 komentarze:

  1. "Czuję się jak Superman wystawiony na działanie kryptonitu." :) stary rozbrajasz mnie :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Przegrana bitwa nie oznacza porażki w wojnie :) Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń